۞
Kobieta krąży myślami wokół pewnego zimowego poranka, który jej syn, wówczas pięcioletni, rozpoczął pytaniem: mamo, próbowałaś kiedyś kogoś zabić? Już wtedy Alina namiętnie wysyłała mężowi sugestywne spojrzenia i równie dyskretnie szeptała po kątach: za dużo wujka Staszka, za dużo. Mały może być podatny na wpływy. Jednak teraz nie pora na ponure refleksje i analizy dziecięcych podejrzeń — liczy się biznes.
Dzień jak co dzień. Szatanowie nie przepuszczają żadnej okazji, by zareklamować swoje zaledwie ośmioletnie pisklę. Nie zamierzają odpuścić nawet podczas pogrzebu sąsiadki, Jasnorzewskiej — Panie, świeć nad jej duszą, bo co jak co, ale szarlotki to piekła nie z tego świata! Alinie aż się oczy zaświeciły, gdy dowiedziała się, że ten przystojny dżentelmen, który stoi w kruchcie, całkiem niedaleko, jest znanym i cenionym reżyserem.
— Andrzejku, jak myślisz, znalazłaby się jakaś rola dla naszego Marcelka? — pyta kobieta, która, zwęszywszy okazję, nie omieszkała jak najszybciej dopaść męża. — Nie od razu pierwszoplanowa w jakimś oscarowym dramacie, by do Marcelka każda panna wzdychała, ale na przykład w reklamie, mhm? A potem w czymś jak Mego serca pielgrzymki? Co sądzisz, kochanie?
— Nasz pierworodny ma zadatki na światowej klasy aktora, to z pewnością — rzecze mężczyzna, wypinając z dumą chuderlawą pierś. — Jak był u ciotki w Rechotkach, to robił takie miny jak Cary Grant w tej czarnej komedii z winem.
— Nie ma na co czekać — zachęca Alina, popychając sugestywnie małżonka. W tych okularkach wygląda jak kompan sierotki Marysi. Może należałoby zainwestować w soczewki? — No co się tak gapisz jak cielę na malowane wrota? Kto w tym związku nosi spodnie? Ja czy ty? Takie sprawy powinni załatwiać mężczyźni.
— Och, ma się rozumieć — mówi Andrzej i wzdycha, próbując robić dobrą minę do złej gry. — To ja do niego podejdę, a ty przyszykuj młodego Anthony'ego Perkinsa. I trzymaj kciuki.
Alina kiwa głową dla świętego spokoju. Nie potrafiłaby powtórzyć, co przed chwilą powiedział do niej mąż. Była tak podekscytowana, że słowa towarzysza wpadały do jej prawego ucha, a wylatywały lewym.
Popada w głęboką zadumę, myśląc, co powinna zrobić. Czuje się jak starożytny myśliciel. Względnie szybko przypomina sobie o Marcelu, bez którego całe przedsięwzięcie nie miałoby racji bytu.
Dostrzega syna opierającego się o framugę. Chłopiec jest blady jak ściana jeszcze bardziej niż zwykle i widać, że ledwo trzyma się na nogach. Szczerze nie znosi pogrzebów — przede wszystkim panów w czarnych uniformach i białych rękawiczkach, którzy nigdy się nie rozklejają mimo tylu łzawych pieśni.
Ośmiolatek unosi wzrok i krzywi się nieznacznie na widok matki — w czarnej, koronkowej sukni wyglądającej jak czarna wdowa. Marcel odruchowo zaczyna szukać wzrokiem ojca... niepewny, czy pani Jasnorzewska, zawsze gościnna, nie wpuściła go czasem do siebie. Dwie pieczenie na jednym ogniu... to całkiem w stylu Aliny.
— Marcelku! — wyje pani Szatan. Prawdopodobnie trochę za głośno, bo kilka głów odwraca się w ich stronę z mordem w oczach. Widocznie nie rozumieją potęgi carpe diem. — Słońce, nie uwierzysz, jak coś ci powiem.
— Mamo... — jęczy wezwany, świdrując ją wodnistym spojrzeniem zza ogromnych okularów. — Znowu?
— Kochanie, zagrasz w jakiejś reklamie, na bank — przekazuje kobieta radosną nowinę nie-nowinę, klaszcząc w dłonie. Nie chcąc zgorszyć patetycznych żałobników, próbuje opanować euforię, która gra radośnie w jej żyłach. — A to dopiero początek. Potem czeka cię wielka kariera, sława, pieniądze... i kobiety. — Chichocze, rumieniąc się na fiołkowo.
Stara się okiełznać kruczoczarne włosy syna — standardowo łatwo się nie poddające. Ujmuje w dłonie trochę pyzatą, różaną twarzyczkę chłopca o wielkości kolidującej z wątłym ciałem rachityka.
— Zaraz będzie zamknięcie trumny. To ostatnia szansa — sapie Marcel, a jego ciemne oczy stają się jeszcze bardziej ogromne. — Lubiłem panią Jasnorzewską. Dawała mi miętowe cukierki i pyszną szarlotkę... Z bitą śmietaną!
— Rybko, o czym ty mówisz? Jaka ostatnia szansa? — pyta Alina, poprawiając garnitur dziecka.
Aż ściska ją w gardle ze wzruszenia. Moja krew. Mój Marcelek. Wygląda tak dojrzale, dostojnie i niewinnie zarazem. Będzie kimś wielkim, jak Boga kocham, będzie kimś wielkim — myśli. — Warto było znosić wszystkie trudy rodzicielstwa, by dożyć tego dnia.
— Trzeba przynajmniej dotknąć otwartej trumny — tłumaczy przejęty chłopiec, nerwowo spoglądając w stronę ołtarza. — Jeśli się nie pożegnasz, duch zmarłego będzie cię prześladował i dręczył.
— Och, skarbie, kto ci takich głupot naopowiadał? Od kiedy wierzysz w zabobony? — zdumiewa się kobieta, kręcąc głową i obarczając syna karcącym spojrzeniem surowego wychowawcy. — Za dużo wujka Staszka, za dużo... Niech Bóg nadal ma cię w swojej opiece, ale bardziej się przykłada...
— Lepiej nie ryzykować — odpowiada Marcel wymijająco. Cały drży.
Alina pociąga go niesubtelnie za rękaw, nie rozwodząc się nad starym przesądem. Gdy była młodsza, kuzyni też ją nim namiętnie straszyli. Jako kobieta sukcesu ma ważniejsze sprawy na głowie — wychować syna sukcesu. I żaden pogrzeb nie może jej w tym przeszkodzić.
Gdy ubrani w czarne uniformy, wysocy mężczyźni kierują się w stronę ołtarza, dziecko zaciska drobne dłonie w piąstki, trzymając kciuki. No przewróć się któryś, no przewróć... Jego serce łomocze jak młody gołąb chcący zerwać się do lotu, a żołądek kurczy niemiłosiernie, wywołując bolesny ucisk.
— Żegnaj — szepcze chłopiec, powoli tracąc nadzieję.
Marcel słyszał nieraz, że każdy ma swojego trupa w szafie — ogarnia go więc niemała panika, że jego trup o własnych siłach tę szafę opuści.
Momentami niepotrzebne słowa. Zdziesiątkować tę beztroską gromadkę epitetów, a dynamizm podziękuje. Od trzech godzin przegrzebuję blogosferę, domagając się solidnego strzału w żyłę. Dotychczas pierwszy high.
OdpowiedzUsuń23 year old Senior Editor Douglas Hanna, hailing from Madoc enjoys watching movies like Blood River and Flying. Took a trip to Tyre and drives a Bugatti Type 57S Atalante. mozesz sprobowac tutaj
OdpowiedzUsuń